Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
Imię i nazwisko: Elisabeth Scarlettrose
Rok studiów: Rok VIII
Kierunek: Prawo
Uniwersytet: Cross
Organizacja: BLACK ORDER, CIRCLE CROSS w stanie kalifornia
Stopień wtajemniczenia: SORCERER CIRCLE
Praca: Przewodnicząca samorządu uniwersyteckiego
Rodzina: Brak żyjących krewnych, sierota
Narzeczony: Rick Crown, od ponad 8 lat
Autobiografia:
Urodziłam się nie wiem gdzie, nie wiedziałam jak mam na imię, przygarnęła mnie rodzina zastępcza, nadała imię Elisabeth, dali mi nazwisko. Miałam wtedy parę miesięcy, bo moja prawdziwa rodzina podrzuciła mnie pod bramę sierocińca kiedy miałam parę tygodni. Dowiedziałam się tego szybko, gdy miałam sześć lat dali mi do zrozumienia przez bolesne kary cielesne, odmawianie posiłków, zabaw i zmuszanie mnie do wykonywania trudnych prac domowych jak na sześciolatka, a uwierzcie było trudno, gdy mieszka się na obrzeżach Los Angeles gdzieś na pustkowiu. W wieku 10 lat miałam już dość, zabronili mi chodzić do szkoły, miałam dość siniaków i nieprzespanych nocy, śmierdziało tam dragami i piwskiem, cuchnęło jak w chlewie, moja adoptowana matka była ćpunką, a ten ojczym, skurwysyn zapijaczony, alkoholikiem i marnym dilerem, bo razem brali wszystko, co mieli sprzedać. Byłam jedynakiem, nawet nie wiem dotąd, jakim cudem ktoś im mnie pozwolił adoptować? Co z tą służbą socjalną? Żyłam na ulicach LA, piękne miasto, dużo udawało mi się zdobyć jedzenia i nie trafić jako kolejna dupa do dawania po zmroku żeby zarobić na chleb, jedzenie i dach nad głową. Pewnego razu trafiłam na dziewczynkę, zadbaną i ładną, podobną do mnie, o czarnych włosach, ale z zupełnie innego świata niż byłam ja. Przedstawiła mi się, ja się jej, razem pospacerowaliśmy po ulicach, a gdy jej rodzicie zaczęli jej szukać, powiedziała że jeżeli chcą żeby wróciła, muszą się zgodzić na to żeby mnie przygarnąć do jakiegoś bractwa, które potem okazało się Zakonem. W wieku 11 lat trafiłam do tajemniczego miejsca, położonego nad wybrzeżem za Las Angeles, na terenie uniwersytetu Cross. Matka Tary okazała się na tyle dobra, że dała mi dach nad głową, w jednym z domku na kampusie. Ułożyło się w końcu, dowiedziałam się że jednak istnieje coś takiego jak Bóg, czy coś takiego jak Moc, która jest mu porównywalna... Miałam talent jak się okazało, wchłaniałam wiedzę a rzucanie zaklęć, odprawiwanie rytuałów, poznawanie tajników, nauka wymarłych języków przychodziło mi z łatwością, w wieku 16 lat zostałam wyniesiona do statusu czarownika, inaczej czarownicy. Dwa lata później zostałam wybrana do zadania mającego na celu przedłużenie jednego z wyśmienitych rodów magicznych, emerytowanych radnych kręgu Cross i bardzo zamożnych, lecz pozbawionych dziedzica z mocą, który mógłby kontynuować przekazywanie dalej genu magicznego Crown. Nazywał się Rick, myślałam że jest uroczy w pierwszych latach, ale potem okazał się być tylko tępakiem, zdrardzającym mnie na każdym kroku, biorącym więcej niż ma połowa dilerów w L.A na stanie, pijącego z każdej okazji, mającego zapewnione stypendium i zaliczenia, choć nie musi się pojawiać na wykładach, gwiazdora sportowego uniwerkowej drużyny footbolistów. Totalny baławan z niego, jest dla mnie brutalny tak jak moi dawni rodzicie, widzę ich w nim, a jest jeszcze gorszy, także mnie tłucze, ale nic nie mogę zrobić bo to sprawa zakonu. Dobro sprawy zakonu liczy się bardziej niż dobro twoje, tego jestem zdania, więc codziennie muszę użerać się, cierpieć, tłumić w sobie nienawiść i chęć spopielenia, zdematerializowania, otrucia go jakimś zaklęciem. Zostałam niedawno mianowana na przewodniczącego uniwersytetu, no nie takie dawno, a raczej 4 lata temu, więc trochę już piastuję te stanowisko, zapewnia mi to jakiś niewielki zarobek i miejsce na uniwersytecie, choć i tak mam je zapewnione przez zakon, jednak żyję w kieszeni Ricka, ale z chęcią bym się od niego uwolniła jeżeli byłaby taka szansa, nawet jeżeli ma to oznaczać powrót do biedy
Offline
Strony: 1